Michał Zieliński , 9 października 2019

Wojna bez linii frontu. Ten absurd trudno jest pojąć

Michał Zieliński, Archiwum prywatne

W Ar-Rakkce, nieformalnej stolicy tzw. Państwa Islamskiego, nie ma linii frontu. Walczące ze sobą strony dzieli szerokość ulicy, grubość ściany działowej w zdewastowanym mieszkaniu lub soczewki celownika snajperskiego. Zdarza się, że jest to trzymane na rękach kilkumiesięczne dziecko.

Od wydawcy: Od poniedziałku na północy Syrii trwa prowadzona przez wojska tureckie operacja „Źródło Pokoju”. Jest wymierzona w kurdyjską milicję o nazwie Powszechne Jednostki Samoobrony (YPG). To te same oddziały, które były w Syrii głównymi sojusznikami USA w walce z tzw. Państwem Islamskim. Amerykanie wycofali swoje siły. Pozostawili Kurdów samych. Poniższy reportaż z walk, które bojownicy YPG prowadzili w Ar-Rakkce z terrorystami ISIS publikowaliśmy w Magazynie WP w 2017 roku.

\\\*

Ar-Rakka, Syria. Cywilna karetka mija nasze pozycje, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Kierowca gna w stronę centrum miasta, z którego nieprzerwanie dochodzą odgłosy eksplozji oraz wystrzałów.

Kilkanaście przecznic dalej, w okolicach miejskiego stadionu sportowego, stanowiącego jeden z głównych punktów obrony Da'ish (tzw. Państwo Islamskie), bomba zrzucona przez samolot koalicji trafia w cel. W chwili, w której obserwuję kontrastujący z błękitnym niebem dym, broniący swojej twierdzy terroryści krztuszą się od wdzierającego się w płuca pyłu.

Być może na miejscu znajdują się także cywile, których Da’ish wykorzystuje jako żywe tarcze. Niejednokrotnie podczas walk zasłaniają się oni kobietami bądź dziećmi, usiłując w ten sposób uniknąć śmierci od kul. Teraz wszyscy równo, kaci i ich ofiary, leżą powykręcani w dziwacznych pozach niczym szare, porzucone przez Boga kukły. Nad nimi setki ton betonu, tynku, zbrojeń.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Nabieram głęboko powietrza i rozglądam się wokół siebie. Ulica pomiędzy dzielnicami Hattin i Al-Qadisiya stanowi główny wjazd do zachodniej części miasta. Po jej obu stronach znajdują się niskie, szeregowe budynki, w których jeszcze niedawno lokalni przedsiębiorcy prowadzili swoje rodzinne biznesy.

Część z nich na pewno zajmowali cieszący się w Syrii dużą popularnością fryzjerzy, chociaż po tym, jak Da'ish uczyniło Ar-Rakkę stolicą swojego mrocznego kalifatu, ich fach ogłoszono jako sprzeczny z naukami Proroka. Bez szyldów i ze zrujnowanymi witrynami trudno jednak określić przeznaczenie poszczególnych lokali.

W garażu naprzeciwko właściciel zabezpieczył wejście blaszanymi drzwiami i solidnym łańcuchem. Nie mógł albo nie chciał przewidzieć, że do jego sklepu będzie można wejść po stosie cegieł, które wcześniej tworzyły jedną ze ścian. Z wnętrza zieje zabarwiona czernią pustka, jednak kłódka wciąż trwa na miejscu.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Jeżeli właściciel przeżył wojnę, najprawdopodobniej wróci do tego miejsca za kilka tygodni, może kilka miesięcy. Ściągnie kłódkę, uprzątnie gruz i na ruinach swojego dobytku zacznie budować nowe życie. Mimo trwającej ofensywy, na przedmieściach Ar-Rakki niektórzy już podjęli taką decyzję.

W odległości kilku kilometrów od ciężkich walk dzieci kąpią się w dopływach Eufratu, a skryci w cieniu dorośli obserwują sunące drogą konwoje. Zdają się nie zauważać budynków zniszczonych przez bomby i śladów po kulach znaczących wszystkie te, które nie legły w gruzach. Na niektórych murach widnieją graffiti zostawione przez terrorystów, a za nimi wciąż kryją się ci, którzy te napisy tworzyli. Jak ten człowiek, który zapytany o drogę stłumionym głosem radził nam, jak objechać punkty kontrolne sił koalicji.

Niespełna dwa dni wcześniej kilkunastu terrorystów przebranych za bojowników kurdyjskiego YPG (Yekîneyên Parastina Gel - Powszechne Jednostki Obrony) zdołało niezauważenie dostać się do centrum prasowego leżącego kilkanaście kilometrów w głąb wyzwolonego terytorium. W wyniku urządzonej przez nich masakry zginęło dwadzieścia osiem osób, wśród nich dziennikarze (Mehmet Aksoy, brytyjski filmowiec kurdyjskiego pochodzenia, Feras Amed, reporter z Kobane, oraz lokalna kurdyjska dziennikarka). Podobno Da’ish nie nadjechało ze strony Ar-Rakki.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Moje rozmyślenia przerywa zatrzymujący się z piskiem pickup, z którego wnętrza wyskakują uzbrojeni mężczyźni oraz dwóch francuskich dziennikarzy. Z ich przerażonych min można wyczytać, że stało się coś niedobrego. Zaczyna się krzątanina, bojownicy przekrzykują się między sobą, ich spojrzenia krążą pomiędzy nami, a niknącym w kurzu końcem ulicy. Po chwili jeden z nich rzuca: "Do samochodu, teraz! Da’ish przedarło się przez nasze pozycje, musicie uciekać!".

Dzień 2 - linia frontu nie istnieje

Przy wejściu do meczetu zauważam grupę cywili pilnowaną przez uzbrojonych bojowników YPG. Po lewej stronie, na ławce, siedzą mężczyźni. Tuż przy ich stopach położono rannego nastolatka. Z wychudzonej, zapadniętej twarzy łypią trawione gorączką oczy. Chłopiec, niczym pluszową maskotkę, przyciska do piersi butelkę wody.

Brudny koc zakrywa jego wychudzone ciało oraz kikut, który pozostał po urwanej przez bombę nodze. Naprzeciwko lekarze z Hejwa Sor (kurdyjski Czerwony Krzyż) okryte burkami kobiety i płaczące ze strachu dzieci. Po badaniu, już wewnątrz meczetu, uchodźcy poddawani są szczegółowej kontroli. Jeden z dowódców próbuje uzyskać informacje na temat sytuacji w oblężonej części miasta. "Brakuje wszystkiego, wody, jedzenia, lekarstw. Do tego snajperzy i ciągłe naloty. Nie mogliśmy już tego wytrzymać, uciekliśmy. Odwagi dodało nam to, że byliśmy w grupie" - Dżuma Hardan twierdzi, że bojownicy Da’ish starali się ich skłonić do pozostania w domach.

W chwili, w której przechodzili na kurdyjskie pozycje, ostrzelał ich snajper. Na szczęście niecelnie.

Dwóch bojowników YPG przysłuchuje się słowom uchodźców i jednocześnie prowadzi rewizję bagaży. W jednym z nich znajdują elementy umundurowania charakterystycznego dla terrorystów. Ubrana w burkę kobieta nie potrafi stwierdzić, skąd się tam znalazły. Rzeczy z torby wylatują na podłogę, ja wylatuję na zewnątrz meczetu.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Dziesięć minut później zdezelowany bus gna przez główną aleję w Ar-Rakkce. Kierowca zwalnia jedynie na odcinkach, w których asfalt niknie pod gruzem, ale nawet wtedy robi to niechętnie i symbolicznie.

Niespełna kilometr od nas parterowa zabudowa ustępuje miejsca dzielnicy kilkupiętrowych apartamentowców. Ich szare szkielety pełne są wnęk, z których zieje nieprzenikniony mrok. Każda z nich to idealne miejsce dla snajpera Da’ish. Bezradnie spoglądam w stronę budynków i zastanawiam się, jak przez lunetę wygląda moja twarz. Czy można odróżnić w niej poszczególne rysy, kolor oczu, zaciśnięte usta, czy stanowi jedynie odczłowieczoną, jasną masę.

Z pełną prędkością mijamy olbrzymi mural ustawiony przez terrorystów na jednym z głównych skrzyżowań Ar-Rakki. Białe litery na czarnym tle układają się w sławiącą Boga szahadę, jeden z filarów islamu. Zamiast nadziei budzą jedynie grozę i smutek.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Zatrzymujemy się przy opuszczonej willi. Wyłom w otaczającym ją murze zakrywa olbrzymi, pięknie zdobiony dywan. W ten sposób bojownicy zamaskowali wejście do sztabu polowego YPG oraz YPJ (Yekîneyên Parastina Jin - Kobiece Jednostki Obrony). Wewnątrz budynku zastaję surrealistyczny widok. W pomieszczeniu dowódcy rozłożono kolejne dywany, na stole ktoś ustawił szklaną misę z chipsami.

Zgodnie z zasadami przed wejściem na dywan należy ściągnąć buty, a goście już od samego początku częstowani są wodą i zabawiani rozmową. Scenę dopełnia jedna z bojowniczek YPJ, która pośpiesznie ściera podłogę mopem. Jedynie podziurawione przez kule szyby przypominają o tym, że lepiej trzymać głowę nisko. W pewnym momencie budynkiem wstrząsa głuche tąpnięcie, następnie do naszych uszu dochodzi potężny huk. Na pozycje Da’ish spadają kolejne bomby, tym razem okazują się jednak mało skuteczne.

Od dwóch dni trwa kontrofensywa terrorystów. Walki toczą się o pojedyncze pomieszczenia, niejednokrotnie zdarza się, że budynki podzielone są pomiędzy obie strony. Duży problem stanowi także sieć tuneli, dzięki której terroryści mogą przemieszczać się do dzielnic kontrolowanych przez siły koalicji. Linia frontu nie istnieje.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Jak bardzo skomplikowana jest sytuacja, widać dzięki aplikacji, którą każdy z bojowników YPG może uruchomić na swoim smartfonie lub tablecie. Naniesiono na nią poszczególne pozycje, zarówno sił koalicji, jak i przeciwnika. Jasne i ciemne kropki kotłują się w trudnej do zrozumienia plątaninie.

Za bezimiennymi oznaczeniami kryją się kilkuosobowe grupy bojowników, często ściśnięte w niewielkich pomieszczeniach i ostrzeliwujące się przez dziury w ścianach. Jedna z nich znajduje się w czteropiętrowym budynku, którego elewacja została zerwana w wyniku jakiejś potężnej eksplozji. Prowadzące na górę schody pokryte są setkami plastikowych butelek.

Nagle z pomiędzy gruzów niczym duchy wyłaniają się poszczególne sylwetki. Większość bojowników to chłopcy w przepoconych mundurach i wytartych trampkach. W powietrzu unosi się smród kału, moczu oraz strachu. Czasem przebija się przez nie mdły odór rozkładających się ciał.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Podczas przeciskania się przez korytarz dowódca każe stawiać stopy dokładnie w tych samych miejscach co on. Ze względu na bałagan i brak oświetlenia, nie jest to najłatwiejsze zadanie, jednak wykonuję je ze szczególną uwagą. Za każdym razem podczas odwrotu Da’ish zostawia po sobie niezliczoną liczbę min. Śmiertelną pułapką może okazać się nie tylko rozwieszona na ścianie flaga tzw. Państwa Islamskiego czy przykuwający uwagę dziecięcy rowerek. Ostrożność należy zachować w każdym miejscu, nawet takim, które od wielu dni znajduje się w rękach sił koalicji.

Wchodzimy do pokoju, z którego trzech bojowników YPG pilnuje ziemi niczyjej. Zmęczone oczy starają się wyłapać ruch w zdewastowanym, pełnym zakamarków krajobrazie. Nie jest to zabawa w kotka i myszkę, raczej dwustronna gra na spostrzegawczość. Na oddalonych o dwieście metrów pozycjach Da’ish praktycznie identyczne, wykończone wielomiesięczną walką ślepia równie uważnie wyszukują kolejnych celów.

Nocą terroryści podkradają się niezauważeni i atakują tam, gdzie boli najbardziej – od pleców. Dowódca wskazuje ręką na stertę opróżnionych butelek. "Ciężko po nich przejść, nie robiąc hałasu".

Dzień 3 - Słońce i Księżyc

W drodze do Szpitala Dziecięcego spotykam trzech zagranicznych ochotników szykujących się do walki. Dwóch z nich pochodzi z Wielkiej Brytanii, jeden przedstawia się jako Rosjanin. W chwili, w której mówię, że jestem polskim dziennikarzem, zagaduje do mnie w rodzimym języku „To ty mówisz po polsku? Ja również jestem Polakiem, tylko tak gadam, żeby nikt nie zadawał zbędnych pytań”.

Chłopak ma nie więcej niż dwadzieścia parę lat. Jego twarz zdobią okulary i charakterystyczny, spowodowany wadą wzroku grymas. Mówi płynną polszczyzną, ale z nienaturalnym, wschodnim akcentem. W tym czasie jeden z żołnierzy YPG ciągnie mnie za rękę. Za długo przebywamy na otwartej przestrzeni, grupa ludzi stanowi łatwy cel dla dronów.

Życzę chłopakowi szczęścia i pytam, gdzie możemy się spotkać. „Nie wiem, zaraz kierują nas na pierwszą linię”. Nie poznałem jego imienia, nigdy więcej go nie spotkałem.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Sam szpital dziecięcy znajduje się na skraju dzielnicy Al-Morur, kilkaset metrów od centrum Ar-Rakki. Budynek ten góruje nad okolicą, stanowiąc idealne miejsce do ostrzeliwania sztabu dowodzenia terrorystów. W jego zdewastowanym wnętrzu znajdują się pozycje snajperek YPJ oraz bojowników YPG z ciężkim sprzętem.

Młodziutkie dziewczyny witają nas przy wejściu i prowadzą na jedno z wyższych pięter. Z pobliskich budynków dochodzą odgłosy wystrzałów z broni małokalibrowej, które co chwilę przerywa głośna eksplozja. Najprawdopodobniej jest to wybuch granatnika RPG lub jednej z samodzielnie produkowanych przez ochotników bomb. Kojarzą się one ze "sticky bombs" znanymi z "Szeregowca Ryana".

Wypchany żelastwem ładunek wielkości piłki futbolowej zaopatrzony jest w niewielki lont. Od jego podpalenia bojownik ma kilka sekund na to, by rzucić bombę w kierunku wroga. Nie jest to najłatwiejsze zadanie, zwłaszcza pod ogniem.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

Do kanonady dołącza znajdująca się na naszym piętrze DSzK. Huk wystrzałów wielkokalibrowego karabinu maszynowego niesie się po pomieszczeniu, bezlitośnie dewastując bębenki w uszach.

Obsługujący go bojownik YPG, wielki chłop w tradycyjnej kurdyjskiej kefiji (chusta, w przypadku syryjskich Kurdów najczęściej ozdobiona w kwieciste wzory) uśmiecha się pod nosem i posyła kolejne serie w kierunku pozycji Da’ish. W odpowiedzi pociski wystrzelone przez terrorystów uderzają w kondygnację zaraz nad naszymi głowami.

Kanonada narasta, zdaje się również zbliżać. Rozpostarte w oknach prześcieradła, mające kryć znajdujących się wewnątrz ludzi, stanowią słabą ochronę. Snajperka YPJ kieruje nas do głębszego, osłoniętego grubymi ścianami holu. Wewnątrz czeka już kilku bojowników. Swoim wyglądem, stylem bycia, sposobem poruszania się, wreszcie bijącą z ich postawy determinacją oraz szczerością przywołują oni na myśl archiwalne zdjęcia z walczącej Warszawy.

Z radiostacji nie pada jednak komunikat o zbliżających się do nas goliatach, tylko o wypuszczonych przez terrorystów dronach. Pod bezzałogowce podwieszono bomby, które mogą razić cele znajdujące się na otwartych przestrzeniach. Trzeba czekać.

Wpatruję się w kasztanowe oczy dowódczyni YPJ. Mimo trudów wojny, w jej spojrzeniu wciąż tli się dziewczęca werwa i radość. Piękno młodej twarzy podkreśla kolorowa, zawiązana zawadiacko chusta.

Kobieta kryjąca się pod pseudonimem Rohiv (w dialekcie kurmandżi oznacza on Słońce i Księżyc) od kilku minut mówi o kapitalizmie trawiącym Europę i o zaletach ideologii wyznawanej przez członkinie YPJ. Oficjalnie jest nią demokratyczny konfederalizm, jednak w praktyce przybrał on formę komunizmu z elementami anarchizmu. Nagle przerywa, uśmiecha się i rzuca „no i co się gapisz?”.

W tym samym momencie dostajemy wiadomość, że możemy opuścić szpital. Uśmiech Rohiv zostaje na pozycjach w Szpitalu Dziecięcym.

Autor: Michał Zieliński

Źródło: Archiwum prywatne

W odstępach przebiegamy przez szeroką aleję. Gdzieś nad naszymi głowami słychać złowrogie brzęczenie wirników drona. Kilkanaście minut później na przyczółku ze zrujnowanymi, parterowymi sklepami kurdyjski bojownik bawi się z młodym kotem.

Zwierzę łasi się i przeciska pomiędzy jego wytatuowanymi dłońmi. Sielankę przerywają dwa głuche wystrzały i świst kul. Bojownicy YPG twierdzą, że to snajper Da’ish ostrzelał naszą pozycję, jednak żaden z nich nie reaguje. Nawet płochliwe z natury zwierzę zdaje się lekceważyć zagrożenie i wciąż zabiega o uwagę.

Nikogo nie wzrusza także ryk silników myśliwca zmierzającego w stronę centrum Ar-Rakki.

\\\*

_Tekst oraz zdjęcia dokumentujące operację wyzwalania Ar-Rakki - miasta symbolu, nieformalnej stolicy tzw. Państwa Islamskiego - powstały pod koniec września 2017 roku. To tutaj przetrzymywani i mordowani byli zakładnicy Da’ish (m.in. jordański pilot czy James Foley), stąd również prowadzono ekspansję na inne syryjskie miasta. Wcześniej nie było tam żadnego polskiego fotoreportera. Miasto zostało odbite z rąk ISIS 17 października 2017 roku.

_Prezentowane powyżej zdjęcia są unikatowe (na skalę światową), gdyż przedstawiają bojowników YPG podczas walk o miasto. Oprócz fotografii Michała Zielińskiego, publikowanych tylko w Wirtualnej Polsce, w agencjach można znaleźć jedynie zdjęcia fotoreportera AFP oraz te wykonane przez samych bojowników. _